Rozdział 3
Proszę cię, nie płacz
"-
Płakałeś?
- R o n i
ł e m łzy. Nie płakałem."
- Gayle
Forman "Zostań, jeśli kochasz"
Powoli wysuwam stopy z pod kołdry i uderza
mnie przeraźliwe zimno, więc błyskawicznie je cofam. Kompletnie zapomniałam, że
jednym z powodów dla których wybrałam pokój, w którym aktualnie mieszkałam,
było to, że jakimś cudem działało tam ogrzewanie. Ponownie podejmuję próbę
wstania, ryzykując szokiem termicznym, ale raczej mało mnie to obchodzi.
Szybkim ruchem zrywam materiał i wstaję zanim mi się odwidzi. Otrząsam się
lekko, aby do moich kończyn napłynęła krew, dzięki czemu z powrotem będę mogła
funkcjonować. Po kilku sekundach wychodzę z pokoju i rozglądam się.
Prawdopodobnie jest środek nocy, na co
wskazują panujące w budynku ciemności, ale nie miałam odwagi wyjść wcześniej,
żeby stawić czoło chłopakowi lub, co gorsza, samotności. Pewnym siebie krokiem
(na tyle ile to możliwe na boso, w samych dżinsach i t-shircie) ruszam przez
korytarz na próżno szukając drzwi jadalni, które podpowiedziałyby mi, którędy
pójść dalej. Przeklinam się za to, że przez te trzy lata byłam tak tchórzliwa i
leniwa, że nawet nie pomyślałam o tym, aby dokładniej zwiedzić hotel, właśnie
na taki wypadek.
Po kilkunastu minutach włóczenia się po
ciemnych schodach i korytarzach, siadam zrezygnowana pod ścianą. Wsuwam palce
pomiędzy moje czarne kosmyki i zamykam oczy. Jest mi zimno, głupio, za to że
zgubiłam się we własnym "domu", a do tego koszmarnie boję się
ciemności. Jestem ciekawa, jak musiałabym wyglądać teraz w oczach Fabio.
- Mer!
Podskakuję kiedy głośny krzyk rozrywa
otaczającą mnie ciszę. Patrzę zaskoczona w stronę źródła głosu, ale wokół jest
tak ciemno, że ledwo widzę własną dłoń. Przecież to niemożliwe, żeby on tu
został i do tego mnie szukał.
- Mer! Jesteś tu?! – ponownie rozlega się jego
głos. A jednak.
Zrywam się na nogi i kieruję, jak mi się wydaje,
w stronę chłopaka.
- Mer! Przepraszam! – jego krzyki są coraz
głośniejsze, a ja właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że nie mam jak mu
odpowiedzieć i prawdopodobnie mnie minie. W oczach zbierają mi się łzy, a z
mojego gardła wydobywa się szloch, którego nie słyszałam równie długo jak i
śmiechu.
I wtedy zdaję sobie sprawę, że przecież on
mnie usłyszy. Usłyszy mój szloch. Zaczynają się ze mnie wydobywać coraz to
głośniejsze jęki, a z oczu płyną mi coraz większe – i naprawdę szczere – łzy.
Cały czas myślę, że on mógł gdzieś pójść i wcale mnie nie usłyszy, a ja
przesiedzę tu całą noc, aż się przeziębię.
- Mercedes? – jego spanikowany i zatroskany
głos jest tuż przy mnie, najwyżej kilka metrów dalej. Tym razem wydobywa się ze
mnie szloch szczęścia. Jest tutaj, nie
odszedł.
Wybucham obłąkańczym śmiechem i słyszę jęk
zachwytu tuż przy moim uchu.
- Proszę cię, nie płacz – w jego głosie jest
wyraźne błaganie więc wycieram policzki. - Znalazłem cię – szepcze i obejmuje
opiekuńczo, tak jak powinien zrobić rodzic, kiedy jego dziecko potrzebuje
pocieszenia. – Myślałem, że uciekłaś. – Wyznaje. – Chciałem cię iść szukać na
tym zimnie, ale stwierdziłem, że to bezsensu jeśli nie poszukam cię tu. – Czuję
jak jego pierś trzęsie się od śmiechu. – I znalazłem.
Kręcę głową z niedowierzaniem i odsuwam się od
niego. Nerwowo rozglądam się po korytarzu, marszcząc brwi. Jak ja nie cierpię
takich sytuacji – próbuję być pewna siebie, ale w rzeczywistości jestem
zagubiona i nie dam sobie rady bez jego pomocy. Przygryzam wargę i rzucam Fabio
krótkie spojrzenie. Jak bardzo chciałabym się teraz odezwać.
- Zgubiłaś się, co? – jego zęby błyskają bielą
w otaczającej nas ciemności, a na mojej twarzy pojawia się grymas. Doskonale wiem, że się zgubiłam i nie musi
mi tego wypominać. – Proszę za mną, mio
caro – uśmiecha się do mnie zalotnie, podając mi ramię. Rzucam mu pytające
spojrzenie, bo ten obcy język brzmi w jego ustach niesamowicie naturalnie. –
Jestem Włochem – tłumaczy. – "Mio
caro" to znaczy moja droga.
Patrzę na niego, mrużąc oczy, po czym wzruszam
ramionami. Teraz już wiem, skąd ma to "egzotyczne" imię. Biorę go pod
ramię, widząc, że nie ma zamiaru go opuścić i pozwalam mu się prowadzić.
***
Spoglądam na nasze złączone ramiona i przez
chwilę dziwi mnie jak ufna jest ta zamknięta w sobie dziewczyna. Z drugiej
strony, nie przeszkadza mi jej małomówność, ponieważ wreszcie, po czterech
latach włóczenia się po ulicy, znalazłem miejsce, w którym mógłbym mieszkać,
nie będąc przy tym sam. Czasami sam zastanawiam się, dlaczego nie zwariowałem
ani dlaczego wciąż jestem pogodny. To naprawdę potrafi być wkurzające.
Nagle ktoś ciągnie mnie za rękaw, a ja dopiero
po kilku sekundach orientuję się, że to Mer. Nadal nie przyzwyczaiłem się do
towarzystwa. Patrzę w jej duże szare oczy, z których można tak wiele wyczytać.
Może i się nie odzywa, ale mimo to jej oczy są jak otwarta księga, z której
mogę wyłowić każde niewypowiedziane słowo. Teraz w jej źrenicach czai się
pytanie.
- Zaraz dojdziemy – szepczę, bo mam dziwne
przeczucie, iż nie powinienem niszczyć tej otulającej nas ciszy. Mer kiwa głową
i z powrotem kieruje wzrok przed siebie.
Żałuję, że byłem takim idiotą i ją
pocałowałem. Może wtedy by nie uciekła i nadal się ze mną porozumiewała. I
wciąż mógłbym usłyszeć jej śmiech.
Wzdycham głośno, kiedy wokół nas rozlega się okropny
trzask zamykanych drzwi. Oboje rzucamy się w kierunku wyjścia, sprawdzając co
się dzieje, ale za nim tam docieramy, wpada na nas jakaś niewielka postać i
uderza głową w mój brzuch. Z gardła - jak już zdążyłem zauważyć - małej
dziewczynki wydobywa się cichy pisk. Szybko zakrywam jej jedną ręką buzię, a
drugą obejmuję przyciągam do siebie Mer i dziewczynkę. Mam dziwne przeczucie,
że ta mała ucieka przed Łowcami.
- Ćśśś – nakazuję i dziewczyna natychmiast
milknie.
Ponownie rozlega się głuchy trzask otwieranych
drzwi i słyszymy jakieś wrzaski. Czuję jak mała wstrzymuje powietrze, więc
mocniej ją obejmuję. Nagle wrzaski cichną, a po holu roznosi się echo
zamykanych drzwi. Jeszcze chwilę stoimy w bezruchu, a potem, jak na zawołanie,
wszyscy wypuszczamy powietrze.
- Puszczaj mnie, zboczeńcu! – piskliwy głos
dziewczynki odbija się echem od pustych ścian. Wypuszczam małą z objęć i kucam,
nasze oczy znajdują się teraz na tej samej wysokości.
- Spokojnie, principessa – mówię. Czasami, nawet nie zdaję sobie sprawy, że
wplatam włoski do swoich wypowiedzi. Tym razem też dopiero po chwili,
zrozumiałem, że powiedziałem do niej księżniczko, nie po angielsku, ale po
włosku.
Księżniczka patrzy na mnie nieufnie, a po
chwili przenosi wzrok na Mer, która uśmiecha się do niej łagodnie. Ma piękny
uśmiech, ale była tak odosobniona, że chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Kim jesteście? – pyta dziewczynka
spokojniej.
- Jestem Fabio – przedstawiam się i spoglądam
z ukosa na Mercedes. – A to jest Mer. A ty?
Dziewczynka kiwa głową, ale nadal waha się,
czy może nam ufać.
- Maia – wydusza z siebie w końcu. – Jestem Maia
– powtarza tym razem pewniej, jakby utwierdzała się w przekonaniu, że tak ma na
imię.
- A więc co tu robisz, Maiu?
Splata ręce na piersi i patrzy na mnie
buntowniczo. Wygląda zabawnie, kiedy robi taką minę, kontrastującą z jej
jasnymi blond włosami i brązowymi oczami.
- Mam dziesięć lat – odzywa się. – Naprawdę
nie musisz się do mnie zwracać jak do małego dziecka. – W jej głosie pobrzmiewa
prawdziwa uraza.
Uśmiecham się do niej. Już zapomniałem jakie
przekonanie mają o sobie dzieci, a tym bardziej takie, które są zdane na
siebie.
- Oczywiście, jesteś już prawie dorosła.
Przepraszam, principessa.
- Co to znaczy? – pyta z błyskiem w oczach. –
To… prin… coś tam?
- Principessa?
– dziwię się, a ona kiwa głową. – Księżniczko. "Przepraszam,
księżniczko."
Maia wydaje się zadowolona z takiej
odpowiedzi, bo pierwszy raz dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu.
- Co… – patrzy to na mnie, to na Mer – wy
tutaj robicie?
- Mieszkamy – odpowiadam. – Ukrywamy się. A z
tego co widzę, ty też musisz się ukrywać, prawda?
Potwierdza szybkim i nieśmiałym skinięciem.
Wstaję z uśmiechem na twarzy, otrzepuję spodnie i jedną rękę podaję Mer, która
od razu kurczowo łapie się mnie, jak koła ratunkowego, a drugą Mai, której
niewielka dłoń niechętnie wsuwa się w moją.
- Chodź, wybierzesz sobie pokój – rzucam w
kierunku dziewczynki, a na jej twarzy pojawia się prawdziwy szczery uśmiech,
jakiego od dawna nie widziałem u nikogo oprócz siebie. Tym razem naprawdę nie
jestem sam.
------------------------------------------------------
Niestety dość krótki rozdział, ale nie chciałam za bardzo mieszać :/ Obiecuję, że kolejne będą dłuższe :*