czwartek, 29 stycznia 2015

{3} Proszę cię, nie płacz



Rozdział 3
Proszę cię, nie płacz

"- Płakałeś?
- R o n i ł e m łzy. Nie płakałem."
- Gayle Forman "Zostań, jeśli kochasz"

Powoli wysuwam stopy z pod kołdry i uderza mnie przeraźliwe zimno, więc błyskawicznie je cofam. Kompletnie zapomniałam, że jednym z powodów dla których wybrałam pokój, w którym aktualnie mieszkałam, było to, że jakimś cudem działało tam ogrzewanie. Ponownie podejmuję próbę wstania, ryzykując szokiem termicznym, ale raczej mało mnie to obchodzi. Szybkim ruchem zrywam materiał i wstaję zanim mi się odwidzi. Otrząsam się lekko, aby do moich kończyn napłynęła krew, dzięki czemu z powrotem będę mogła funkcjonować. Po kilku sekundach wychodzę z pokoju i rozglądam się.
Prawdopodobnie jest środek nocy, na co wskazują panujące w budynku ciemności, ale nie miałam odwagi wyjść wcześniej, żeby stawić czoło chłopakowi lub, co gorsza, samotności. Pewnym siebie krokiem (na tyle ile to możliwe na boso, w samych dżinsach i t-shircie) ruszam przez korytarz na próżno szukając drzwi jadalni, które podpowiedziałyby mi, którędy pójść dalej. Przeklinam się za to, że przez te trzy lata byłam tak tchórzliwa i leniwa, że nawet nie pomyślałam o tym, aby dokładniej zwiedzić hotel, właśnie na taki wypadek.
Po kilkunastu minutach włóczenia się po ciemnych schodach i korytarzach, siadam zrezygnowana pod ścianą. Wsuwam palce pomiędzy moje czarne kosmyki i zamykam oczy. Jest mi zimno, głupio, za to że zgubiłam się we własnym "domu", a do tego koszmarnie boję się ciemności. Jestem ciekawa, jak musiałabym wyglądać teraz w oczach Fabio.
- Mer!
Podskakuję kiedy głośny krzyk rozrywa otaczającą mnie ciszę. Patrzę zaskoczona w stronę źródła głosu, ale wokół jest tak ciemno, że ledwo widzę własną dłoń. Przecież to niemożliwe, żeby on tu został i do tego mnie szukał.
- Mer! Jesteś tu?! – ponownie rozlega się jego głos. A jednak.
Zrywam się na nogi i kieruję, jak mi się wydaje, w stronę chłopaka.
- Mer! Przepraszam! – jego krzyki są coraz głośniejsze, a ja właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że nie mam jak mu odpowiedzieć i prawdopodobnie mnie minie. W oczach zbierają mi się łzy, a z mojego gardła wydobywa się szloch, którego nie słyszałam równie długo jak i śmiechu.
I wtedy zdaję sobie sprawę, że przecież on mnie usłyszy. Usłyszy mój szloch. Zaczynają się ze mnie wydobywać coraz to głośniejsze jęki, a z oczu płyną mi coraz większe – i naprawdę szczere – łzy. Cały czas myślę, że on mógł gdzieś pójść i wcale mnie nie usłyszy, a ja przesiedzę tu całą noc, aż się przeziębię.
- Mercedes? – jego spanikowany i zatroskany głos jest tuż przy mnie, najwyżej kilka metrów dalej. Tym razem wydobywa się ze mnie szloch szczęścia. Jest tutaj, nie odszedł.
Wybucham obłąkańczym śmiechem i słyszę jęk zachwytu tuż przy moim uchu.
- Proszę cię, nie płacz – w jego głosie jest wyraźne błaganie więc wycieram policzki. - Znalazłem cię – szepcze i obejmuje opiekuńczo, tak jak powinien zrobić rodzic, kiedy jego dziecko potrzebuje pocieszenia. – Myślałem, że uciekłaś. – Wyznaje. – Chciałem cię iść szukać na tym zimnie, ale stwierdziłem, że to bezsensu jeśli nie poszukam cię tu. – Czuję jak jego pierś trzęsie się od śmiechu. – I znalazłem.
Kręcę głową z niedowierzaniem i odsuwam się od niego. Nerwowo rozglądam się po korytarzu, marszcząc brwi. Jak ja nie cierpię takich sytuacji – próbuję być pewna siebie, ale w rzeczywistości jestem zagubiona i nie dam sobie rady bez jego pomocy. Przygryzam wargę i rzucam Fabio krótkie spojrzenie. Jak bardzo chciałabym się teraz odezwać.
- Zgubiłaś się, co? – jego zęby błyskają bielą w otaczającej nas ciemności, a na mojej twarzy pojawia się grymas. Doskonale wiem, że się zgubiłam i nie musi mi tego wypominać. – Proszę za mną, mio caro – uśmiecha się do mnie zalotnie, podając mi ramię. Rzucam mu pytające spojrzenie, bo ten obcy język brzmi w jego ustach niesamowicie naturalnie. – Jestem Włochem – tłumaczy. – "Mio caro" to znaczy moja droga.
Patrzę na niego, mrużąc oczy, po czym wzruszam ramionami. Teraz już wiem, skąd ma to "egzotyczne" imię. Biorę go pod ramię, widząc, że nie ma zamiaru go opuścić i pozwalam mu się prowadzić.

***

Spoglądam na nasze złączone ramiona i przez chwilę dziwi mnie jak ufna jest ta zamknięta w sobie dziewczyna. Z drugiej strony, nie przeszkadza mi jej małomówność, ponieważ wreszcie, po czterech latach włóczenia się po ulicy, znalazłem miejsce, w którym mógłbym mieszkać, nie będąc przy tym sam. Czasami sam zastanawiam się, dlaczego nie zwariowałem ani dlaczego wciąż jestem pogodny. To naprawdę potrafi być wkurzające.
Nagle ktoś ciągnie mnie za rękaw, a ja dopiero po kilku sekundach orientuję się, że to Mer. Nadal nie przyzwyczaiłem się do towarzystwa. Patrzę w jej duże szare oczy, z których można tak wiele wyczytać. Może i się nie odzywa, ale mimo to jej oczy są jak otwarta księga, z której mogę wyłowić każde niewypowiedziane słowo. Teraz w jej źrenicach czai się pytanie.
- Zaraz dojdziemy – szepczę, bo mam dziwne przeczucie, iż nie powinienem niszczyć tej otulającej nas ciszy. Mer kiwa głową i z powrotem kieruje wzrok przed siebie.
Żałuję, że byłem takim idiotą i ją pocałowałem. Może wtedy by nie uciekła i nadal się ze mną porozumiewała. I wciąż mógłbym usłyszeć jej śmiech.
Wzdycham głośno, kiedy wokół nas rozlega się okropny trzask zamykanych drzwi. Oboje rzucamy się w kierunku wyjścia, sprawdzając co się dzieje, ale za nim tam docieramy, wpada na nas jakaś niewielka postać i uderza głową w mój brzuch. Z gardła - jak już zdążyłem zauważyć - małej dziewczynki wydobywa się cichy pisk. Szybko zakrywam jej jedną ręką buzię, a drugą obejmuję przyciągam do siebie Mer i dziewczynkę. Mam dziwne przeczucie, że ta mała ucieka przed Łowcami.
- Ćśśś – nakazuję i dziewczyna natychmiast milknie.
Ponownie rozlega się głuchy trzask otwieranych drzwi i słyszymy jakieś wrzaski. Czuję jak mała wstrzymuje powietrze, więc mocniej ją obejmuję. Nagle wrzaski cichną, a po holu roznosi się echo zamykanych drzwi. Jeszcze chwilę stoimy w bezruchu, a potem, jak na zawołanie, wszyscy wypuszczamy powietrze.
- Puszczaj mnie, zboczeńcu! – piskliwy głos dziewczynki odbija się echem od pustych ścian. Wypuszczam małą z objęć i kucam, nasze oczy znajdują się teraz na tej samej wysokości.
- Spokojnie, principessa – mówię. Czasami, nawet nie zdaję sobie sprawy, że wplatam włoski do swoich wypowiedzi. Tym razem też dopiero po chwili, zrozumiałem, że powiedziałem do niej księżniczko, nie po angielsku, ale po włosku.
Księżniczka patrzy na mnie nieufnie, a po chwili przenosi wzrok na Mer, która uśmiecha się do niej łagodnie. Ma piękny uśmiech, ale była tak odosobniona, że chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Kim jesteście? – pyta dziewczynka spokojniej.
- Jestem Fabio – przedstawiam się i spoglądam z ukosa na Mercedes. – A to jest Mer. A ty?
Dziewczynka kiwa głową, ale nadal waha się, czy może nam ufać.
- Maia – wydusza z siebie w końcu. – Jestem Maia – powtarza tym razem pewniej, jakby utwierdzała się w przekonaniu, że tak ma na imię.
- A więc co tu robisz, Maiu?
Splata ręce na piersi i patrzy na mnie buntowniczo. Wygląda zabawnie, kiedy robi taką minę, kontrastującą z jej jasnymi blond włosami i brązowymi oczami.
- Mam dziesięć lat – odzywa się. – Naprawdę nie musisz się do mnie zwracać jak do małego dziecka. – W jej głosie pobrzmiewa prawdziwa uraza.
Uśmiecham się do niej. Już zapomniałem jakie przekonanie mają o sobie dzieci, a tym bardziej takie, które są zdane na siebie.
- Oczywiście, jesteś już prawie dorosła. Przepraszam, principessa.
- Co to znaczy? – pyta z błyskiem w oczach. – To… prin… coś tam?
- Principessa? – dziwię się, a ona kiwa głową. – Księżniczko. "Przepraszam, księżniczko."
Maia wydaje się zadowolona z takiej odpowiedzi, bo pierwszy raz dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu.
- Co… – patrzy to na mnie, to na Mer – wy tutaj robicie?
- Mieszkamy – odpowiadam. – Ukrywamy się. A z tego co widzę, ty też musisz się ukrywać, prawda?
Potwierdza szybkim i nieśmiałym skinięciem. Wstaję z uśmiechem na twarzy, otrzepuję spodnie i jedną rękę podaję Mer, która od razu kurczowo łapie się mnie, jak koła ratunkowego, a drugą Mai, której niewielka dłoń niechętnie wsuwa się w moją.
- Chodź, wybierzesz sobie pokój – rzucam w kierunku dziewczynki, a na jej twarzy pojawia się prawdziwy szczery uśmiech, jakiego od dawna nie widziałem u nikogo oprócz siebie. Tym razem naprawdę nie jestem sam. 

------------------------------------------------------

Niestety dość krótki rozdział, ale nie chciałam za bardzo mieszać :/ Obiecuję, że kolejne będą dłuższe :*

piątek, 16 stycznia 2015

{2} Zaśmiej się jeszcze raz




Rozdział 2
Zaśmiej się jeszcze raz

"Trzeba śmiać się nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć nie uśmiechnąwszy się ani razu."
- Jean de La Bruyère

Fabio podrywa się do góry jak oparzony i z przestrachem zrzuca mi zeszyt z kolan. W jego dotychczas wesołych oczach, bez trudu mogę zauważyć ogromny strach. Robi kilka kroków w tył, aż napotyka ścianę. Dziwi mnie jego zachowanie. Gdybym była Łowcą już dawno bym go zabiła.
- Skąd… - przełyka głośno ślinę. – Skąd ty to wiesz? Skąd wiesz, że jestem…? – kiwa głową w nieokreśloną stronę.
Wzruszam ramionami i przelotnie spoglądam na notes, który, wytrącony przez niego, zatrzymał się pod ścianą. Podwijam kolana pod brodę i spoglądam w okno po mojej prawej. Chmury powoli suną po szarawym niebie, jakby z nadzieją, że wyjdzie słońce i rozjaśni ten ponury świat, lecz nie mogąc się zatrzymać. Z ciemnoszarego koloru nieba i bladej tarczy księżyca, wnioskuję, że już prawie wieczór. Kątem oka dostrzegam, że chłopak podniósł notatnik i drżącą ręką podaje go mi.
Cała odwaga, która go opuściła, wsiąka we mnie. Wybucham gorzkim śmiechem, pokazując mu jak bardzo jest żałosny. Jego jabłko Adama podskakuje, kiedy przełyka. On naprawdę się mnie boi?
Kręcę głową z niedowierzaniem i lekkim uśmiechem na ustach. Biorę od niego zeszyt.
- Pisz – nakazuje drżącym głosem.
Unoszę brwi. Czyżby role się odwróciły?
- Pisz – warczy.
Przyciskam ołówek do kartki i zamieram. Co mam napisać? Podnoszę na niego spojrzenie swoich przenikliwych oczu.  Odkładam ołówek na pościel obok mnie – jest tak lekki, że nie robi najmniejszego wgniecenia.
Fabio wciska się w ścianę, całkowicie zdezorientowany. Uśmiecham się szeroko i…
Znikam.
Wtapiam się w tło, niczym ludzki kameleon. Ku mojemu zdziwieniu, na twarzy chłopaka pojawia się wyraźna ulga. Uśmiecham się wesoło, ale nagle przypominam sobie, że on mnie nie widzi. Błyskawicznie pojawiam się z powrotem, ale on osuwa się na ścianę, przymykając powieki.
- Boże… - chrypi. – Jesteś taka jak ja – powtarza to kilka razy na przemian z przekleństwami.
Nie zwraca na mnie uwagi, kiedy podchodzę do niego i kładę dłoń na ramieniu. Postanawiam go zignorować i wychodzę coś zjeść. Kiedy tylko mijam próg, słyszę szybkie kroki i głośny oddech.
- Gdzie idziesz? Nie możesz mnie tak tu zostawiać, najpierw mnie oprowadź. – żąda.
Uśmiecham się tajemniczo i wzruszam ramionami, nie zatrzymując się. Mam gdzieś czy za mną pójdzie. Na końcu korytarza skręcam w prawo i natrafiam na schody z ciemnobrązowego lakierowanego drewna. Po obu stronach stopni wyrastają o odcień jaśniejsze balustrady z misternie rzeźbionymi motywami roślinnymi.  Przesuwam dłonią po poręczy i prawie że zbiegam na dół. Moje stopy ledwo muskają stopnie i w przeciwieństwie do Fabio, moich kroków w ogóle nie słychać, zaś jego odbijają się głośnym echem od ścian budynku. Zwalniam lekko, aby chłopak mógł za mną nadążyć.
- Dokąd idziemy? – przewracam oczami, kiedy słyszę jego pytanie. Powtarza się.
Wzdycham i rozglądam się po korytarzu, na którym znajdują się dziesiątki brązowych drzwi, różniących się tylko numerkami. Obieram właściwy kierunek i zmierzam do jadalni. Przechodząc przez hotel, rozglądam się. Od czasu do czasu, pod ścianą pojawia się jakaś ozdobna komódka, a na niej wazony lub zwiędłe rośliny. Tapeta częściowo odpada, ukazując szary beton, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Grube ściany świetnie trzymają ciepło, a beżowy wystrój hotelu utrzymuje miłą atmosferę. Z zaskoczeniem odkrywam, że lubię to miejsce, jest ono dla mnie domem.
Potrząsam głową i spoglądam na duże wrota przed nami. Naciskam klamkę i moim oczom ukazuje się wielkie pomieszczenie, pozastawiane okrągłymi stolikami, dookoła których porozstawiane są eleganckie krzesła. Na wysokim suficie, z dumą kołyszą się błyszczące żyrandole, tak wielkie, że sprawiają wrażenie, jakby miały spaść pod swoim ciężarem. Na ścianach wiszą obrazy, sprawiając, że sala wydaje się przytulniejsza. Na końcu, pod samą ścianą mieści się lada, przy której niezadowoleni z wystawionych przysmaków goście, mogli zamawiać coś dla siebie. Niedaleko baru udaje mi się dostrzec drzwi, prowadzące do kuchni. Ruszam ku nim, lawirując pomiędzy wytwornymi stolikami, na których chyboczą srebrne świeczniki z wypalonymi świeczkami.
- Wow – słyszę za sobą głos towarzysza. – Niezłe miejsce obrałaś sobie na nocleg – chwali.
Z mojego gardła wydobywa się melodyjny śmiech, którego nie słyszałam od bardzo dawna. Prawdziwy i szczery śmiech opuścił mnie całkowicie, kiedy zostałam skazana na mieszkanie samemu. Zakrywam usta ręką, zdziwiona swoim wybuchem radości.
- Zaśmiej się jeszcze raz – prosi Fabio.
Marszczę brwi i odwracam się do niego.
- Proszę. Twój śmiech jest najcudowniejszą rzeczą jaką w życiu słyszałem.
Zastygam w bezruchu, a w uszach pobrzmiewają mi jego słowa: "Twój śmiech jest najcudowniejszą rzeczą jaką w życiu słyszałem."
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym usłyszeć twój głos. Musi być jeszcze piękniejszy  – jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia.
Nagle ogarnia mnie nieodparta chęć powiedzenia czegoś. Ponownego zasmakowania słów na języku i przypomnienia sobie brzmienia mojego głosu. Odtrącam tą myśl i szybszym krokiem kontynuuję marsz do kuchni.
- Hej, zwolnij trochę – krzyczy Fabio.       
Ani mi się śni.
Przyspieszam i wpadam do kuchni z takim impetem, że gdyby chłopak, który szedł tuż za mną mnie nie przytrzymał, leżałabym wśród garnków. Wyrywam się mu wściekłym ruchem i wchodzę w głąb pomieszczenia. Na jednym z blatów znajduję jabłka, które udało mi się wczoraj ukraść. Biorę jedno do ręki, a drugie rzucam Fabio. Zanurzam zęby w owocu, a po mojej buzi rozpływa się słodkawy smak. Podpieram się rękami i wskakuję na blat. Głową pokazuję mu, żeby zrobił to samo, lecz on zamiast tego staje przede mną i się przypatruje.
- Długo się ukrywasz? – pyta.
Wzruszam ramionami. Nie jego sprawa.
- Ile masz lat?
Kolejne wzruszenie ramionami.
- Czy na wszystko odpowiadasz w ten sposób? – w kącikach jego ust czai się uśmiech.
Wyszczerzam się w uśmiechu i znów wzruszam ramionami. Na jego twarzy również pojawia się uśmiech, kiedy kręci głową z niedowierzaniem, przeczesując ręką włosy.
- W ten sposób chyba daleko nie zajdziemy. – stwierdza, a ja kręcę głową.
Podnoszę rękę, aby znów ugryźć jabłko, ale on zadaje pytanie.
- Dlaczego nic nie mówisz? – marszczy brwi, zmartwiony.
Zamieram i odkładam owoc na blat obok siebie. Kręcę głową, wbijając w niego wzrok.
- Ale możesz mówić, prawda? – nadzieja w jego głosie jest jak sztylet wbijający mi się w brzuch. Nie mogę go teraz okłamać.
Powoli kiwam głową, oczekując jego reakcji. Nie wiem, czego się spodziewałam, mówiąc mu prawdę, ale na pewno nie tego, że chłopak rzuci się na mnie i pocałuje. Na pewno nie tego.
Kiedy tylko jego usta stykają się z moimi, szeroko otwieram oczy w zdziwieniu. Jeszcze nikt nigdy mnie nie całował. Jego usta są ciepłe i miękkie; pozwalają mi zapomnieć o wszystkim co mnie otacza i o tym, że muszę się ukrywać. Czuję, jak jego ciepłe dłonie prześlizgują się po moim karku i plecach, przyprawiając mnie o dreszcze. Jest wspaniale.
Ale on nie powinien tego robić.
Odpycham go od siebie, tak mocno, że zatacza się do tyłu. Szybkim ruchem zeskakuję z blatu i rzucam się biegiem przez kuchnię. Wypadam z jadalni, przewracając po drodze kilka krzeseł, które z hukiem upadają na podłogę. Skręcam w nieznany mi korytarz i wchodzę do jednego z mniejszych pokoi, aby rzucić się na łóżko, przykryć kołdrą i zniknąć.
- Zaczekaj! – gdzieś za mną słyszę jego głos.
Kręcę głową, powstrzymując łzy i zaciskając powieki. Nasłuchuję jego kroków, których mam nadzieję nie usłyszeć.
Jestem taka głupia, że dałam mu się pocałować, nawet jeśli było to najcudowniejsze uczucie na świecie. Mogłam mu zrobić krzywdę, przecież nie panuję do końca na swoimi zdolnościami. Jestem idiotką spragnioną ludzkich uczuć, których nikt nie był w stanie mi dawać, kiedy ich potrzebowałam.
Nakrywam głowę poduszką i głośno wciągam powietrze, modląc się, aby mnie nie znalazł; licząc w duchu, że sobie pójdzie i znienawidzi, że uzna mnie za wariatkę i nie podaruje mi więcej tych nieziemskich uczuć. Przez tyle lat wmawiałam sobie, że nie chcę być kochana ani nawet lubiana. Ale to wszystko było kłamstwo. Chcę, żeby Fabio mnie lubił, żeby mnie kochał, jak prawdziwą przyjaciółkę. Chcę dla niego coś znaczyć, ale jedyne co jestem w stanie zrobić to siedzieć w tym pokoju i rozpadać się na kawałeczki, dręczona myślą, że ten chłopak odejdzie i już nie wróci.
---------------------------------------------

Wydaje mi się, że ten rozdział jest całkiem okay, chociaż trochę go zwaliłam :/ Jak na moje ona jest zbyt wybuchowa i za bardzo daje się ponieść, przez co nie mam czasu na opisy XD
A Wy co o tym sądzicie?



wtorek, 6 stycznia 2015

{1} Czy ty w ogóle umiesz mówić?



Rozdział 1
Czy ty w ogóle umiesz mówić?

"Mowa i milczenie. Czujemy się bezpieczniejsi z szaleńcem, który mówi, niż z takim, który nie potrafi otworzyć ust."
- Emil Cioran

Zatrzymuję się. Po opustoszałej ulicy biega kot. Szary, bury, nijaki. Próbuję go ignorować, ale nagle on zmienia się w dużego psa i szczerzy kły w jakimś nieokreślonym kierunku. Przyglądam się miejscu, do którego przyczepił się Zmiennokształtny, ale nie dostrzegam tam nic, poza lekkim drganiem powietrza. Wzruszam ramionami i znikam w głębi budynku po mojej prawej.
Budowla, do której weszłam, była kiedyś wysokiej klasy hotelem. Mieszkali w nim sami obrzydliwie bogaci ludzie, którym pieniądze wypadały z kieszeni. Rzygać mi się chciało, kiedy jako dziecko, przyglądałam się tym małym skąpym świrusom. Teraz oddałabym wszystko, aby stać się jednym z nich.
Odkąd Zmiennokształtni zaczęli się coraz częściej ujawniać, po ulicach zaczęli krążyć Łowcy. Inni ich nie widzieli, ale ja dokładnie wiedziałam, który z nich jest Łowcą, a który Zmiennokształtnym. Musiałam opuścić miasto i wynieść się na niezamieszkane już jego obrzeża. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że ten hotel jest całkowicie opuszczony i znajduje się dobre trzy kilometry od najbliższego zamieszkanego domu.
Kieruję się do mojego ulubionego pokoju, w którym postanowiłam spać i rzucam bluzę na łóżko. Chyba w życiu nie przyzwyczaję się do tej samotności. Mam siedemnaście lat i od trzech lat nie odezwałam się do nikogo nawet słowem. Nawet nie wiem, czy cokolwiek pamiętam.
Sięgam po notes leżący na mojej szafce nocnej. Znalazłam go w jednym z pokoi jakiś rok temu. Miałam ogromne szczęście – był całkowicie pusty, a obok leżał długopis. Od tego czasu zapisuję w nim swoje myśli i wszystkie te słowa, których nie mam komu powiedzieć.
Otwieram zeszyt i przyglądam się pierwszej stronie, na której napisałam moje imię i nazwisko: Mercedes Rosales. Wątpię, żebym zgubiła ten zeszyt, ale musiałam się upewnić, że jeszcze pamiętam, jak się nazywam.
Przyciskam długopis do pożółkłej kartki i zaczynam pisać.
24 lipca
Wariuję.
Dzisiaj, pierwszy raz od trzech lat, wydawało mi się, że widziałam kogoś takiego jak ja, że widziałam człowieka. Ale znając mnie, był to po prostu cień lub zwierzę. Przecież samo to, że ktoś się tu kręci jest niemożliwe, dlatego wybrałam to miejsce. Mimo wszystko tęsknię za tymi tłocznymi ulicami, za ludźmi, którzy nimi chodzili, potrącając cię na każdym kroku. Tęsknię za rodziną.

Nagle drzwi sąsiedniego pokoju otwierają się z hukiem, a ja wpadam w panikę. Szybko zgarniam swoje rzeczy i staję pod ścianą nasłuchując. Ktoś krąży po drugim pomieszczeniu. Wstrzymuję oddech, spoglądam na klamkę, która zaczyna się przekręcać…
Szybkim ruchem otwieram drzwi i wpadam prosto w ramiona jakiegoś chłopaka. Odskakuję do tyłu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku; w ciągu tych trzech lat nauczyłam się nie krzyczeć, nawet w obliczu największego strachu.
- Boże… - szepcze chłopak i zamyka mnie w żelaznym uścisku, jak gdyby się bał, że zaraz mnie tu nie będzie. Jego ramiona ciasno oplatają moje ciało, powodując przyjemne ciepło. – Już myślałem, że nikogo tu nie znajdę.
Szamoczę się w jego objęciach, aż w końcu udaje mi się wyplątać.
- Jestem Fabio – chłopak uśmiecha się wesoło. W jego zielonych oczach tańczą rozbawione iskierki. – A ty? – pyta, kiedy ja milczę.
Kręcę głową i biorę do rąk mój notes.
- Hej, nie zrobię ci krzywdy – mówi do mnie jak do dzikiego zwierzęcia.
Prycham urażona jego zachowaniem.
Wybucha śmiechem, a ja wzdycham.
Doskonale wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Nie jest Łowcą ani Zmiennokształtnym. Prawdopodobnie to zwykły człowiek, który przylazł tu dla zabawy.
Wciągam bluzę na moje gołe ramiona i wymijam go w drzwiach, lecz kiedy znajduję się obok niego, wyrywa mi zeszyt i chowa za plecami. Szeroko otwieram oczy i próbuję  mu go wyrwać, ale on jest o wiele silniejszy, a co najgorsze, wyższy.
Podnosi zeszyt nad głowę i otwiera, aby przeczytać notatki.
- Mercedes – mówi cicho. – Ładne imię – stwierdza, na jego twarzy pojawia się ciepły uśmiech.
Wykorzystuję chwilę nieuwagi i wyrywam mu notes. Bez zbędnego opóźniania, rzucam się przez korytarz. Słyszę za sobą jego dudniące kroki, odbijające się echem od pustych ścian hotelu. Czyjaś ręka łapie mnie z tyłu za kaptur i ciągnie. Po kilku sekundach orientuję się, że moje plecy są przyciśnięte do torsu Fabio, a jego ramiona oplatają moją talię.
- Proszę cię, Mer. Nie uciekaj – w jego głosie słyszę rozpacz.
Okręcam się i staję przodem do niego. Spoglądam na jego udręczoną twarz, szeroko otwartymi oczami. Przyglądam się jego jasnobrązowym włosom, lekko kręcącym się na końcach. Patrzę jak przygryza wargę i odwraca wzrok.
Gdzieś na dolę słyszę odgłos otwieranych drzwi. Oboje zamieramy na krótką chwilę i patrzymy sobie w oczy. Potem chłopak nagle trzeźwieje i przyciąga mnie do swojej piersi.
- Nie ruszaj się – szepcze, a ja kiwam głową.
Skupiam się na jego ramionach obejmujących moje plecy, patrzę jak jego mięśnie napinają się przy każdym dźwięku. Nagle wszystko znika.
Okay, nie wszystko, ale my, nasza dwójka. Jesteśmy przezroczyści, jak powietrze. Moje usta rozchylają się delikatnie, kiedy dociera do mnie, że on jest taki jak ja.
Przywieram do niego mocniej, teraz już pewna, że nic mi nie grozi. Czuję, jak Cain wlepia we mnie swój wzrok, kiedy chowam twarz w jego ramieniu i z całej siły go obejmuję.
On jest taki jak ja.
Nie jestem już sama.
Jest taki jak JA.
- Mer – mówi Fabio, a ja podnoszę wzrok. – Możesz już mnie puścić, poszli sobie.
Moje policzki zaczynają płonąć. Odsuwam się zażenowana i wbijam wzrok w podłogę.
- Co to było? – pyta, szczerząc zęby. – Miałaś cykora? – drażni się ze mną.
Uderzam go w ramię, ale mimo to się uśmiecham.
Nie jestem już sama.
Odwracam się na pięcie i ruszam do mojego pokoju.
- Dokąd idziesz? – za mną rozlega się głos Wybrańca.
Przystaję na chwilę i wskazuję na pomieszczenie, które oficjalnie ochrzciłam swoim pokojem.
- Dobra, idę z tobą. Ale nawet nie myśl, że będę spał w jednym łóżku z kompletnie obcą dziewczyną.
Wzdycham zrezygnowana i idę dalej. Czy on kiedykolwiek jest poważny?
- Okay, przepraszam. – wycofuje się i zrównuje ze mną krok. – Czy tu w ogóle umiesz mówić?
Rzucam mu mordercze spojrzenie i przyśpieszam.
- Dobra, uspokój się, już będę siedział cicho – unosi ręce w obronnym geście.
Prycham i wkraczam do pokoju. Podchodzę do szafki, stojącej obok łóżka i wrzucam tam mój osobisty pamiętnik. Przekręcam kluczyk i chowam go na tyle szybko, aby Cain nie mógł zauważyć. Siadam na łóżku i przyglądam się chłopakowi, który z zaciekawieniem rozgląda się po moim "skromnym mieszkanku".
- Czyli tu nocujesz? – kieruje swoją uwagę na mnie. Szybko odwracam wzrok, ponieważ, aż za bardzo zdaję sobie sprawę, jak wyglądam: rozczochrane smoliście czarne włosy wpadają mi do szarych oczu, okolonych długimi grubymi rzęsami. Wyglądam jak dzikuska. – Hmm? – dopomina się Fabio.
Szybko kiwam głową.         
- Ukrywasz się?
Kolejne kiwnięcie.
- Rozumiem… - marszczy brwi. – Ale przed czym?
Gwałtownie kręcę głową, a włosy rozsypują się po moich ramionach i twarzy, wypadając z luźnego koka.
- Nie powiesz mi? – cały czas mówi do mnie jak do zwierzęcia.
Ponownie zaprzeczam ruchem głowy.
- Dlaczego? – siada obok mnie, nasze kolana się stykają.          
Kręcę głową. Dobrze wiesz dlaczego, ty robisz to samo.
- Czyli się nie odzywasz… - myśli na głos. – A gdybym dał ci kartkę i coś do pisania, to byś mi odpowiadała?
Ochoczo kiwam głową. Nie ufam swojemu językowi, ale ręce owszem.
- Zaczekaj sekundkę – uśmiecha się i sięga do torby, której wcześniej nie zauważyłam. Musiał ją ze sobą przynieść.
Po krótkich poszukiwaniach, wyjmuje z torby niewielki kołonotatnik i ołówek. Wręcza mi obie rzeczy, a ja natychmiast zaczynam pisać. Każdą literę piszę niesamowicie starannie. Odrywam ołówek od kartki i patrzę na swoje dzieło. Na środku kartki znajdują się tylko dwa słowa:

Jesteśmy Wybrańcami.

------------------------------------------------------------------

No i jest pierwszy rozdział :3 Co sądzicie o Mercedes? Chcielibyście dłuższe rozdziały czy takie wystarczają?